Zioła wyklęte – czy jest się czego bać?

Katarzyna Tyczyńska
Certyfikowana naturopatka,Terapeutka Medycyny Chińskiej, wykładowca
Od kilu miesiecy przetacza się debata na temat zastanawiających praktyk, które stosowane są przez polskie Służby Sanitarno-Epidemiologiczne, mające na celu zakazanie stosowania pewnych bardzo popularnych ziół .
Renesans jaki przeżywa zainteresowanie społeczeństwa naturalnymi terapiami związany jest zapewne rosnącą świadomością społeczeństwa, być może wynika też z rozczarowania systemem opieki zdrowotnej.
Odpowiedzmy sobie na ważne pytanie – czy zioła na pewno są bezpieczne? Otóż nie zawsze. Substancje czynne mogą w nadmiarze powodować skutki uboczne. Ale przecież można dojść do konstatacji, że wszystko w nadmiarze szkodzi. Nie chodzi tutaj nawet o substancje szkodliwe dla zdrowia, takie jak cukier, nikotyna czy alkohol, ale w nadmiarze przecież szkodzić może też słońce, woda i aktywność fizyczna. To jedna strona medalu. Druga, to nadgorliwość wykazywana przez służby państwowe, które zakazują obrotu surowcami, które nie powodują skutków ubocznych nawet po długotrwałym zastosowaniu. Zrozumiałym jest przecież, że należy zakazać obrotu ekstraktem z konwalii majowej (jeśli byłby taki dostępny), a czym innym jest zakazywanie obrotu dziurawcem, kozłkiem czy wrotyczem, które w odpowiednich dawkach wykazują skuteczność terapeutyczną. Zwykle to właśnie toksyczne substancje zawarte w roślinach, w mniejszych lub większych ilościach mają za zadanie leczyć, podobnie jak wszczepiane nam wirusy mają nas uodpornić na choroby. Mechanizm działania jest tutaj oczywiście inny.

Sytuacja ta może doprowadzić (a być może ma doprowadzić) do tego, że zioła będzie można kupić tylko w aptece, a jak wiadomo ani lekarze ani farmaceuci nie posiadają wystarczającej wiedzy na temat fitoterapii i zwyczajnie nie będą ich polecać.
“Odpowiedzmy sobie na ważne pytanie – czy zioła na pewno są bezpieczne? Otóż nie zawsze. Substancje czynne mogą w nadmiarze powodować skutki uboczne.”
Oto niektóre, bardziej znane przykłady „trujących” roślin, popularne w europejskim ziołolecznictwie, które bacznym okiem obserwowane są przez urzędników Unii Europejskiej oraz polski Sanepid.
Ostropest – zawiera toksyczne alkaloidy pirolizydynowe, dlatego dopuszczony jest wyłącznie do stosowania zewnętrznego, choć jeszcze kilkanaście lat temu dostępne były syropki ostropestowe, skutecznie leczące suchy kaszel. Odwary leczyły kiedyś zaburzenia pracy układu pokarmowego, zwłaszcza wątroby. Na marginesie, wspomnieć można, że toksyczne alkaloidy zawierają również inne, dopuszczone do obrotu zioła, takie jak np. ogórecznik.
Ruta zwyczajna – łagodzi skurcz mięśni gładkich, działa uspokajająco. Ruta polecana jest w problemach żołądkowo-wątrobowych, usprawniając przepływ żółci. Substancje aktywne zawarte w roślinie pomagają obniżyć ciśnienie tętnicze. Zakazana jest do stosowania u kobiet w ciąży, ponieważ może powodować lub nasilać krwawienia. Nie zaleca się też jej przy opalaniu, ponieważ wzmaga działanie promieni słonecznych, co skutkować może oparzeniami słonecznymi.
Naparstnica – może zawierać szkodliwe kryształy szczawianu wapnia (rafidy), enzymy proteolityczne i glikozydy cyjanogenne, które w nadmiarze są szkodliwe dla zdrowia. Zioło to wykorzystywane jest do leczenia chorób serca, wrzodów, czyraków, nieżytu górnych dróg oddechowych.
Glistnik jaskółcze ziele – ma właściwości bakteriobójcze i grzybobójcze. Działa przeciwbólowo, obniża ciśnienie krwi oraz stosowany jest do przemywania trudno gojących się ran, jak również leczenia kurzajek. Po przedawkowaniu ma działanie toksyczne spowodowane występującymi w nim alkaloidami, kwasami organicznymi, pochodnymi fenolokwasów.
To tylko niektóre z dziesiątek ziół, przed którymi ostrzega nas Unia Europejska.
Faktem jest, że rośliny lecznicze, w szczególności w preparatach złożonych mogą wpływać na siebie wzajemnie i potęgować lub osłabiać działanie lecznicze i toksyczne. Potrzeba ogromnej wiedzy, by leczyły zamiast szkodzić, o czym niektórzy producenci zapominają. Niestety nic się nie zmieni dopóki fitoterapia traktowana będzie jako część medycyny alternatywnej, choć de facto jest dziedziną medycyny konwencjonalnej. Jeszcze kilka wieków temu leczenie opierało się tylko na wykorzystaniu roślin i ich cudownych właściwości. W dzisiejszych czasach potrzeba rzetelnej edukacji, by leczyły, nie w dłuższej perspektywie szkodziły. W dobie rosnącej antybiotykoporności, należy przywrócić należne miejsce ziołom i produktom naturalnym, zreformować system edukacji lekarzy oraz przywrócić należne miejsce terapiom naturalnym, aby leczenie nie polegało tylko na wypisywaniu recept. Niestety niewielu na tym zależy.